Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 223.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pogadajcie z Rzepcem, pogadajcie z Wiechanem.
— Czemu nie.
— Trzeba myśleć o sobie...
Szeptano tak, że Sobek szmer tylko słyszał, potém złe śmiechy tłumione, prędkie i żywe mruczenie. Ale tego co pochwycił, dosyć mu było.
Ostrożnie wstał ze słomy, aby nie posłyszano go, chwilę postał, zawrócił z szopy na pierwsze podwórze, chcąc na oczy widzieć tych, co się tak naradzali. Gdy okrążywszy budowlę, przed wrota przybył, gdzie się ci ludzie na rozmowę zebrali, nie znalazł już nikogo, tylko dwie kobiety, z których młodsza dziecię karmiła, a stara pokryta płachtą ogromną, drzemała przy niéj. — Reszta czy spłoszona czém, czy z innéj jakiéj przyczyny się rozeszła.... Imiona tylko Rzepca i Wiechana mógł Sobek zapamiętać.
Przypadek mu dozwolił wpaść na trop niebezpieczeństwa, którego się nikt nie domyślał może. Starego dreszcze przebiegły. Co miał czynić nie wiedział sam. Śledzić daléj, czy dać znać komu było potrzeba? — A nuż gadanie próżnémby się okazało, a popłoch daremny? Sobek co życie spędził przy dworze ze swojemi panami i przywiązanym był do nich i jéj sprawy, strwożył się i zasępił.
Wysunął się już o mroku z szopy i z podwórca i poszedł ku drugiemu obejściu, czatować