Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaką ma potęgę Masław. Jak on tu przyjdzie, do nogi nas wybije...
Spytkowa aż krzyknęła.
— Niemaż na to ratunku...
— Byłby, gdyby ludzie rozum mieć chcieli tylko — odezwał się Wszebor — a toć nam się wybić ztąd łatwo, i ze swemi gdzieś połączyć. Nie wszyscy wyginęli. Lepiéj w polu się bronić kupce, niż tu tysiącom w téj dziurze... A no Belina stary uparty...
Na Belinów nic Spytkowa złego słuchać nie była rada. Spojrzała ostro; obawiała się ich, choć nie lubiła.
— Nie mówcie na niego nic — on musi wiedzieć, co czyni!
— A mnie się zda, że już nie wie — odparł Wszebor... Jemu o swoje mienie chodzi, którego dosyć jest, a teby nie rad rzucił.
Głową potrzęsła Marta — nie mówiąc nic.
— Mnie waszéj miłości i córki wielce żal — dodał Doliwa — abyście się przez ten upór na ręce chłopskie nie dostały.
Aż krzyknęła zasłaniając sobie oczy Spytkowa.
— Bóg tego nie dopuści! — zawołała płacząc.
A po chwili rzekła cicho.
— Cóż począć? co począć! Żadnejże nie ma rady?
— Jest ino ta jedna, aby ztąd przebojem uchodzić, póki czas..