Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mów tego...
— Co nie mam mówić gdy myślę! — odrzekł Wszebor.
Zamilkli inni, gdy z kąta jakiś drab wychudły do Doliwy przystąpił.
— Hm! — rzekł — albo to my jego niewolnicy, czy co, byśmy koniecznie słuchali? Mamyć rozum swój i wolę swą, zbierzmy się do kupy i idźmy w las, kto nam zabroni? Ci co chcą tutaj gnić — wola ich. —
Wszebor tak pochwycony za słowo, zmięszał się nieco. Widział po twarzach innych, że z nim trzymać nie chcieli, dał temu co tak wystąpił jawnie, znak, by zamilkł.
Stary ów, chudy, obwinięty opończą na gołe ciało ziemianin, zamruczawszy znów, w kąt poszedł. Mszczuj brata za rękę pociągnął.
— Chodźmy ztąd. I poszli na wały we dwu się naradzać.
Tym co pozostali, oprócz siedzącego w kącie, wystąpienie Wszebora się nie podobało, milczeli długo. Lasota się marszczył i wzdychał.
— Jak się weźmie waśń o to co czynić, — przebąknął w końcu — a na dwoje się tu rozdzielemy — pewna zguba.
— E! — rzekł Toporczyk z kąta. — Ja Doliwów obu znam, na przekorę zawsze gotowi, aleu nchi w gębie wszystko, wygadają się, wyswarzą — przyjdzie do roboty, pójdą z drugiemi.