Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdziwili się wszyscy ujrzawszy tu Wszebora, który z policzka dobywał uwięzłą strzałę, a krwawą dłoń podawał do uścisku.
Tymczasem na pomostach i okopach, gdzie młody Belina ludźmi zebranemi dowodził, trwała wrzawa, rzucano kamienie, i kupa, co się była nacisnęła ku wrotom, wnet ustępować zaczęła. Szli myśliwi do izby na dole, gdzie im rany trzeba było obmyć i obwiązać...
Popłoszone niewiasty z drugiego podwórza pozbiegały patrzeć choć zdala co się dzieje, wyszła téż i Spytkowa, która Wszebora witała właśnie, gdy Sobek jéj do nóg przypadł.
— Miłościwa pani! zawołał składając ręce — radujcie się, miłościwa pani, niosę wam nowinę dobrą i pozdrowienie. Nasz pan miłościwy żyje! Słysząc to krzyknęła Marta, rzuciła się i padła zemdlona, ale niewiasty ją wnet ocuciły. Była li to radość wielka czy inne uczucie, trudno odgadnąć, to pewna, że się jéj łzy puściły obfite i że całą noc, rozpytawszy wprzód Sobka, jęczała i płakała...
Nikt téż téj nocy, oprócz dzieci nie zasnął na Horodyszczu, czuwano na wałach, w izbie na podwórcach, palono ognie i czekano dnia, ażeby gromadzie, która na dolinie obozowała, lepiéj się przypatrzéć a obliczyć ją. Wszebor choć ranny i obwiązany, był téj myśli, aby jeźli się napastnicy nie zbyt licznymi okażą, wypaść na nich