Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chać po trosze zaczęło. Pospieszyć było nie sposób, tak, że przewodnik dopiero ku nocy powrót na Horodyszcze obiecywał. Już byli na wpół drogi ku niemu, gdy Mszczuj na parę staj i przed sobą ujrzał dwukonnych, a po jednym z koni zdało mu się, iż poznał brata. Serce w nim było poczciwe, choć krew gorąca, żal jaki oba do siebie mieli wnet ustąpił, puścił się za koniem, nawołując Wszebora.
On to w istocie był, wracający z wyprawy swéj. Z równą radością oba rzucili się na szyję i ściskać poczęli; drudzy téż nadjeżdżający jęli witać przybywającego, zarzucając pytaniami. Wszebor dowiadywał się gorąco, co się na Horodyszczu działo, a cieszył tém, iż ich na łowach spotkał, bo to samo dowodziło, iż Gródek nie był obsaczony... Radując się tak wszyscy, wcale już zapomnieli, iż na ostrożności mieć się było potrzeba. Noc nadchodziła ciemna, gdy na skraju lasu stanęli.
Sobek, który przodem i teraz jechał, nagle syknął, nakazując się strzymać... Teraz się dopiero opamiętali i oczy zwrócili na dolinę...
Zostawili ją zrana wyjeżdżając, pustą, teraz w mroku nocy ujrzeli nad rzeczką porozpalane ogniska... Było ich kilka tylko, ale około nich dostrzedz było można ruszające się ludu gromady. Nie mogła to być załoga wypuszczona z Horodyszcza, bo nigdy Belina jéj nie dawał ruszać,