Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

główka przy główce, usta przy uszach... Często w wielkiéj izbie wyszeptać się nie mogąc, aby ich nie podsłuchano, wsuwały się razem do ciemnéj komory, a jak tam stanęły w kątku i mówić poczęły, śmiać się i ściskać, końca temu nie było.
Dopiero się obejrzała Spytkowa, że córki nie było, a była o nią w ciągłym strachu, nuż wołać, gdzie się Kasia podziała... Kasia czerwona bieży z komory do matki, a Zdana z nią, żeby matce łajać jéj nie dać. I oto już obie siedzą, kądziołki pobrały, oczy pospuszczały jak trusie, tylko co jedna spojrzy na drugą, to się im usta do śmiechu biorą i Zdana je ręką zatula, a Kasia końcem fartuszka.
Choć i tu się dnie dłużyły nieraz, starsze pospały, młodsze popłakały — na górze jeszcze znośnie było... Z dołu jak ku niebu ku tym wyżkom patrzano, radby się każdy był wkraść, ale zakaz był srogi, aby żaden z mężczyzn się nie ważył na górę. Starego Beliny słuchać musiano, bo z nim żartu nie było, a i syna władyki nie poszanował. Zdala tylko z podwórza młodzież chodząc czatowała, nuż się która wymknie po wodę, nuż wyjrzy, nuż po pomoście przebieży — aby choć spojrzeć, choć spójrzenie otrzymać...
Mszczujowi się nie wiodło. Wychodziła doń Spytkowa, bo téj trzeba było kogoś, coby jéj świeżemi słuchał uszami, Kasi się doczekać nie