Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się ludzie pospali, ginęły owce, znikały konie, bydło padało, a nazajutrz śladu nie zostawało po nich i w przestraszonych wejrzeniach tylko można się było winowajców domyśléć.
Od wyjazdu Wszebora codzień prawie chodził ktoś na pomostach za ostrokołami i powrotu wyglądał. A w dolinie pusto było straszliwie. Czasem z lasu wychylił się wilk, zawył i uchodził, wymknęła się sarna, popatrzyła i spłoszona własnym trachtem, biegła co tchu w gąszcza się schronić; niekiedy jakby cień człowieka wysunął się z borów, podszedł ku gródkowi, pomierzył go oczyma, zdając urągać zamkniętym i, gdy na okopy wysypała się gromada, pięść jéj pokazawszy znikał...
Dzień od dnia mało się różnił, liczono je po smutkach i klęskach, mówiono: Stało się to tego dnia gdy zmarło dziecię, gdy się z rozpaczy obwiesił kto na belce. A było co przypominać, bo niemal co dnia rano, gdy dozorcy obchodzili podwórce, znajdowali coś w nich niedobrego; matkę płaczącą nad ciałem niemowlęcia, rodzinę skupioną przy zwłokach starca zmarłego w nocy, ślady jakiegoś gwałtu lub spełnione przez niewiadomego sprawcę zabójstwo. W téj liczbie zrozpaczonéj, gdy ją pokryły ciemności, budziły się najdziksze chucie i szały nią owładały. Ludzie nawykli do czynnego życia, nie mogąc przespać bezczynności, rzucali się bydlęco dogadzając