Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VII.



Na Olszowem Horodyszczu wlokło się życie, pod ciągłym postrachem, nieustanną groźbą, żółwim krokiem, ślimacznym chodem, złożone z dni bez końca i nocy bezdennych. Zdawało się wszystkim że teraz świat inaczéj się obracał, a dnie i noce były dwoiste, nieprzeżyte i nieprzespane.
Lasy dokoła szumiały jednostajnie jak do snu kołysząc, wiatry świstały jakby szydząc z niedoli i śmiejąc się z jęków. Ludzie leżąc mruczeli, przeklinali, srożąc się na tego co im dawał przytułek, narzekając na głód, odgrażając się pięściami. Z litości srogim być musiał stary Belina, przez miłosierdzie okrutnym. Lud w pierwszym podwórcu tylko grozą utrzymać się dawał. Po nocy szeptali i zmawiali się ludzie. Na straży zapasów i spiżarni nieustannie czuwać musiano.