Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 176.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jadę na Olszowe Horodyszcze — odezwał się — gdzie miłościwa pani wasza z córką znalazła schronienie, bom jéj tam towarzyszył, gdyśmy ją w lesie samą znaleźli... Mam co rzec od was, miłościwy panie?
Gdy mówił, pilno mu się Spytek czerwoném przypatrzył okiem.
— Doliwa? — spytał.
— Tak jest.
— Ojciec wasz pułki wodził na Ruś! — odezwał się stary chrapliwym głosem.
— Tak ci było i z łupem wracał — dodał Wszebor.
— Bóg da wywdzięczę za posługę — odezwał się leżący. — Pozdrówcie matkę i Kaśkę moją.
Popatrzał chmurno.
— A niech mi się tam nikt do moich nie zaleca — dodał — Wara!!
— Byleśmy z żywotem uszli ztamtąd, nie na zalecanki to czas! — rzekł Doliwa.
— Na to nigdy nie czas! — mruknął stary. — Pozdrówcie odemnie... pozdrówcie.
Poczuł Wszebor że owo wspomnienie zalecanek Sobkowi mógł być winien, zburzył się nieco, a strzymał i nie rzekł nic. Tu go już kijem trącając stary Trepka przyzywał ku sobie.
— Belinie rzeczcie od nas, niech jako może się trzyma, do ostatniéj mąki pruszynki, do ostatniéj pięści w któréj będzie siła! Przyjdziemy mu