Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo obie niewiasty znam, albo raczéj widywałem je u ojca — mówił Dryja. — Spytkowa do mężczyzn zalecać się rada, choć dla zabawy, a Kasia gdyby nie chciała to za sobą ciągnie, bo utrapienie piękną jest.
— A! piękną, piękną! — krzyknął zapominając się Wszebor, i wnet się po ustach uderzył.
Śmiać się począł ściskając go Dryja...
— Wiedziałem ja co cię tam ciągnie! — zawołał. — Że ja znam obie, radę ci dobrą dam. Marta Spytkowa choć zęby szczerzy, nic to tam z tego; sądziła się może wdową, dowie się że jéj stary żyje, a z tym żartów stroić nie można. Twardy człek z ran się wyliże, choć inny z nich miałby na cztéry śmiercie... O Kasię téż, choć krew wasza ich krwi warta, sięgnąć nie łatwo. Spytka starego trzeba znać!
— Przecie nie kto, tylko jam mu żonę i dziecko ratował! — zawołał Wszebór.
— To ci rychléj zapłaci, gdy będzie miał czém a córki nie da.
Oburzył się Doliwa i najeżył, wziął się w bok, plunął od siebie.
— Słuchaj Dryja, a cóż to my za jedni? a cóż to oni za tacy?
— Taki dobry Doliwa jak Śreniawa, a no staremu we łbie świeci, co poradzisz na to — ciągnął Dryja. — Zasuszy ją prędzéj w komorze,