Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż przynieśli? co?
— Nic dotąd — mówił Samko. — Byli u królowéj nadaremnie. Ryksa, którą sromotnie wygnano, ani chce słyszéć więcéj o królestwie które pogańskiém zowie. Znaleźli ją w klasztorze, potém przy kościele, który budować każe... Ledwie mówić do nich chciała: „Na inne ja królestwo a lepsze pracuję, rzekła, te które mi Chrystus Pan miłosierny dać przyobiecał. Nie kuście mnie, ani wodźcie na pokuszenie dziecię moje. Niech w spokoju Boga lepiéj chwali, niżeliby na nieszczęsny żywot z wami miał być skazany.“
— Toć jasno! — zawołał Wszebór — że się tam niczego spodziewać nie mamy.
— Źle sądzisz, bo nie wszystko wiesz — rzekł Dryja. — Rozumni są posłowie nasi, bo niżeli po królewicza poszli, u cesarza wyrobili przyrzeczenia, iż pomoc mu swą i łaskę oświadczy, korony odda, a przeciw czechowi miecza dobędzie. Wkrótce by téż Brzetysław cesarstwu stał się straszny, gdyby mu cugle puszczono. Ukróci mu ich papież rzymski i cesarz... Znacie wy, znam ja i znają Kaźmirza, ci co poszli po niego. Pan jest pobożny, ale w mniszéj sukni on nie wytrwa, gdy mu miecz pokażą a panowanie. Krew w nim Bolkowa płynie. Ani go macierz nie wstrzyma, ni strach, ni gnusność, bo pan wielkiego serca jest, a gdyby nie matka, nie powołanie jéj, nie ustąpiłby Masławowi kroku.