Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Położył mu rękę na ramieniu.
— Nie patrz na nas krzywo — rzekł — nie ma za co. Stary Trepka prawdę ma! Choćby serce pękało, choćby tam matka była, żona, siostra, my o czém inném myśléć musiemy.
Doliwa mu w oczy spojrzał sierdzisto.
— O czémże u licha? — podchwycił — o sobie chyba?
Dryja zachmurzył się.
— Mówili jasno — rzekł — powinieneś był rozumieć!
— Ino to rozumiem — zawołał Wszebor — że wy z waszą garścią kraju nie zbawicie, a to co moglibyście poczciwego zrobić, ratując ludzi, nie dokonacie.
— Jeśli garść ta tylko początkiem? — rzekł Dryja — jeśli do niéj codzień się garnie więcéj i ona jutro w zastęp urośnie? a jeśli tu z téj małéj garści wyjdą ci co nam zbawienie przyniosą?
— Gdzie? zkąd? — spytał Doliwa.
Dryja widocznie chciał, aby się dawny druh jego sam domyślił; ale Wszebor tak bardzo domyślnym nie był, a zajmowało go najgoręcéj to co najbliżéj stało.
— Chodź do mnie do namiotu — dodał Samko, biorąc go za rękę, nim konia ci pokarmią, zjesz i ty czém się podzielić mogę i po staremu pogadamy.