Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzący innych głową, z ogromnemi włosami, długo mu na ramiona spadającemi, zdjął czapkę baranią, przystąpiwszy dopiero ku Masławowi, i nieco mu się ręką do kolan uniżył. I on i ci co mu towarzyszyli, wesołe mieli oblicze, najmniejszego strachu patrząc na kneziowski majestat... Plądrowanie po kraju nauczyło ich nic nie szanować, silni się czuli...
— No, my do was przyszli, kneziu nasz — zawołał starszy — poradzić się i pocieszyć. — Ty nasz! ty nasz! — gromada cała podniosła czapki wesoło, wtórując okrzykiem.
Masław marszczył się milczący.
— Tam, za Wisłą, my już tak dobrze jak skończyli, kraj tobie oczyścili. Idź i panuj... Stare chramy staw, stare bogi wróć! Niemcom i ich bogom na zgubę!
Znów się wzniósł okrzyk i czapki podniosły do góry. Mówca brodę pogładził, rozglądnął się wkoło.
— Rycerstwa i niemieckich księdzów nie ma już, grodków mało co stoi, te głodem weźmiemy, albo i na oszczepach rozniesiemy... ale czechom my rady nie damy. To twoja sprawa, miłościwy. Chcesz panować, trzeba się ich pozbyć...
Wszyscy otaczający posła, głową i rękami mówiącemu potakiwali, słuchał Masław.
— Rycerstwa nie ma nic? — zapytał.