Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwory popaliła, a no się to plugastwo rozbiegło tylko, a jak do przytomności przyjdzie, skupi się znowu... Nie koniec to jeszcze, nie koniec! Stoją jeszcze gródki całe, i nie wszystkie głowy z karków pospadały...
Zbladł Wszebór słuchając, bo téż Masław mówiąc to, okiem nań rzucił. Więc bratano się z prusaki i starym bogom a pogaństwu poprzysięgano wiarę. Miód szumiał i wrzawa się powiększała, a trwało tak aż do odjazdu Kunigasa, którego na podwórzec Masław i dwór odprowadzili do koni... Tu jeszcze napełniono rogi, spijając na zagładę chrześciaństwa, a gdy prusacy nakoniec siadłszy wyjeżdżali z zamku, mnogi lud i gęślarze prowadzili ich z okrzykami za okopy.
Wszebór stał wpatrując się w to i przysłuchując, gdy Masław nań skinął aby mu do izby ową wybraną drużynę na okaz przyprowadził. Ruszył się więc spełnić rozkaz, ale w téj chwili drzwiami któremi miał wychodzić, weszło poselstwo nowe i kneź oczyma go zatrzymał.
Jeszcze to dziwniéj wyglądało niż dzikiéj ale wojennéj postaci posłowie pruscy. Kupa była ludzi z za Wisły przybyłych, od owéj czerni, która tam kraj pustoszyła... W kożuchach pokrwawionych i siermięgach pobroczonych odziani, z twarzami miodem i piwem już zagrzanemi, z hałasem i śmiechem wtoczyli się, niewiele okazując poszanowania zbóje. Starszy z nich, drab prze-