Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj, nie miłe, nie miłe! — powtórzyła jakby do siebie i do ognia mówiąc stara. — Żyłam ja nadto, oczym wypłakała, ręce łamiąc połamała, piersi stękając rozbiła. Oj, życie mi nie miłe! nie miłe! Życzę tobie, latawico, więcéj nic, więcéj nic, tylko mego losu i starości mojéj!
Zynia mimowolnie krzyknęła... Wyrazy te wymówione jak przekleństwo, przeraziły ją.
— Za co mnie tak życzycie, za co przeklinacie — odrzekła — czy to ja swoją wolą mówię... Niosę co mi kazano.
— Milczałabyś lepiéj, milczała... — odparła stara.
Zynia odstąpiła kroków kilka i zaczęła się po izbie przechadzać. Wygoniowa ani spojrzała na nią. Kilka razy młoda wzrokiem ją wyzywała bojaźliwym i nie wymogła ani rzutu oka ani wyrazu. Staruszka w swém bolu pogrążona, karmić się nim zdawała. Łzy które przestały ciec, puściły się znowu.
Obawiano się naówczas wiedźm starych i ich czarów, tém się tłómaczyć chyba mogło, że Zynia przekleństwo usłyszawszy, chciała się teraz wkręcić w łaski Wygoniowéj, aby na nią jakiego nie rzuciła uroku...
Pokrążywszy po izbie, Zynia przysiadła obok staréj na ziemi, zmienionym głosem poczynając.
— No, nie gniewajcie bo się na mnie. Co ja wam winna! mnie posyłają, ja iść muszę. Źle