Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko co tu widział, dziką ale wielką jakąś siłę wyrażało, z którą rozbite rycerstwo piastowskie, mierzyć się nie mogło liczbą, choćby jéj męztwem sprostało.
Jeszcze miał w uszach wrzawę biesiadną, wykrzyki, śpiewy i ów jęk staréj obłąkanéj niewiasty, która ucztę popsuła, przypominał sobie co słyszał od Masława i trwoga a smutek serce mu ściskały. Mieliż się poddać téj sile zwierzęcéj człowieka co się wiary wypierał i do dawnéj dzikości naród chciał prowadzić?
Przyszło mu na myśl i Olszowe Horodyszcze, a garstka w niém schroniona — którą zguba czekała, bo nie było środka jéj ratować.
Myślał tak, gdy jękliwe jakieś głosy obok, niedaleko słyszéć się dały. Uciszył się Wszebór nie śmiejąc poruszyć, aby podsłuchać. Ściany izby drewnianéj cienkie były, i z sąsiedniéj dochodziła go jakby przerywana rozmowa. Poznał w niéj głos niewieści. Zbliżył się więc pocichu ku przegrodzie, która go oddzielała od komor poblizkich, i ucha nadstawił... Wyraźniéj teraz mógł pochwycić, jękliwy głos niewiasty i drugi, który ją zagłuszał, ciągle przerywając.
Przysunąwszy się do ściany postrzegł dopiero Wszebór, iż w niéj otwór był nakształt okna dawniéj wyciosany, który z sobą łączył dwie izby. Drewniana okiennica zasuwana zasłaniała go tylko. Z ostrożnością Doliwa sprobował nieco odsłonić