Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nie przeciągnęła przy kubkach. Miód porozwiązywał języki ludziom do wstrzymywania się z wybuchami gniewu i wesela, niezwykłym.
Ku końcowi, już wrzawy nic powstrzymać nie mogło, i nie myślał nikt o tém, choć się kneziowskie zasępiło oblicze. Psów téż moc dworskich i obcych zebrała się pod stołami, gdzie kości zrzucano, i coraz warczeniem i zajadaniem się powiększały wrzawę.
Przyczyniało się do niéj i to, że starym obyczajem pod koniec, wszyscy gęślarze i śpiewacy z pod chramu się przywlekli do izby biesiadnéj. Wpadli kupą i prawie przebojem, rozsiedli się wnet na ławach pod ścianami, a kto miejsca nie znalazł, na ziemi, w gęśle zaczęli brząkać, wreście i śpiewy krzykliwe zawodzić.
Tych téż szanować musiał Masław, bo oni lud wiedli za sobą; stawiono im piwo i miód, dawano ucha, niektórzy téż ze współbiesiadników, już podochoceni, od stołów im wtórować poczęli, w ręce poklaskiwać.
Nie na książęcą wyglądało to gospodę — ano inaczéj już pono być nie mogło. Wszystko to prusakom uczty nie psuło. Zapijali, miód chwaląc i rogi, które u pasów nosili, podstawiali do niego.
Już się uczta, dosyć długo przeciągnięta, ku końcowi miała, bo ze stołów jadło poznikało i tylko dzbany stały, gdy nagle, drzwiami od wnętrza dworca prowadzącemi, które się z trzaskiem otwo-