Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Popychali się jedni w tę, drudzy w przeciwną stronę kłócąc, aż pałka im nakazała milczenie. Skomlenie i wycie psów, rżenie koni, oddalony gwar wojskowego tłumu, łączyły się z tém razem, tak, że stojącym u wrót rozmówić się po cichu było trudno, krzyczeli więc, a głosy ich wzmagały wrzawę.
Wszeborowi niełatwo się było przecisnąć, nikt téż nań ani spojrzał, popychano go tylko, i niewiedział gdzie się obrócić, gdy wychodzący ze dworca Huba, postrzegł go, rozepchnął tłum i wnijść za sobą kazał.
Wnet zawołano starego człeka i Doliwa w ręce jego się dostał. Wskazał mu Huba, by szedł za nim. W sieniach dworca także pełno było, choć się tu ciszéj sprawowano. Przebywszy ciemne zakamarki i szyje, podwórko jedno, gdzie się czeladź krzątała, dostali się z przewodnikiem do na pół ciemnéj izby. Maleńkie jéj okienka, pozasuwane od wnętrza, ledwie cokolwiek światła wpuszczały przez szczeliny. Skład to był jakiś, czy skarbiec pański, od stropu do podłogi, po ścianach, na ziemi, na drągach od wyżek, wszędzie leżało, wisiało odzieży, zbroi, wszelakiego zapasu i łupu podostatkiem. Tu, co wojna dała i grabieże, składał Masław, a na zbiorowisku tém znać było świeże ślady pochodzenia.
Kupami leżała zdobycz wszelaka, każda z innego dworu, od innego pana, z wszelakiego świata,