Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Począł się śmiać, zacierając ręce.
— Co ty na to? hę? Masław téż nie głupi! Zobaczysz sam, dziś tu od nich przyjdą posłowie. A wiesz czemu ja to winien? oto temu, że poganinem jestem i żem powywracał krzyże. Wszystek lud ze mną.
Milczenie Wszebora naprzykszyło mu się znać, bo kilka razy zapytał go. Cóż ty na to!
— A! szczęścia macie wiele! to cały świat wie! — przebąknął Doliwa.
— Na zamku w Płocku — ciągnął daléj Masław ręką wskazując — siedzieli Benedyktyny, niema ich i nogi. Z kościoła zrobiłem chram, tak jak oni z chramów robili kościoły. Guślarze w ręce plaskają, do nóg mi padają: stare stanice popodnosili ludzie, wołają: Łado! Ot siła moja!
— No — co wy na to? co? — powtórzył śmiejąc się.
— Dziwię się tylko — odparł Doliwa powoli — a powiem wam, ażebyście dobrze obliczyli siły przeciw chrześcianom. Dużo was, tamtych téż sporo. Pochlebiać wam nie będę. Na Rusi krzyże stoją, Czechy ochrzczone, Uhry téż, Niemcy wszystkie. Jest tego siła.
Masław głową dał znak potakujący, stanął, obejrzał się dokoła, i przystąpiwszy do Wszebora oczy w niego wlepił, szepcąc cicho.
— Nie rozumiesz ty nic! Który Bóg mocniejszy będzie, temu się i ja pokłonię. A mnie co? Teraz