Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Puścić psy sokolnicze! Trafi się co — rozkapturzyć sokoły.
Dał znak, sam zwolna postępując za ludźmi z Wszeborem, który się za nim trzymał. Posłyszawszy kroki jego za sobą, kneź niby się namyślił.
— Zaczekajcie przy łodziach, wrócicie razem ze mną!
Posłuszny zatrzymał się Doliwa, a psy, sokoły, pacholęta i Masław z dworem, pociągnęli brzegiem rzeki.
Doliwa wrócił do Sobka, który z końmi stał na uboczu. Ocalić głowy i zbliska się przypatrzéć Masławowi inaczéj nie mógł, tylko przyjmując co mu nowy kneź tak łaskawie ofiarować raczył.
Myśliwi odciągali, a Wszebór się do starego bartnika zbliżył, który rad był mu z oczów wyczytać, co przynosił z sobą.
— Jedziemy na dwór — rzekł cicho Doliwa. — W dobrąm jeszcze chwilę przyszedł, że głowę mam całą. Zostaniemy tu do czasu, ano i wy i konie dobrze by zawsze były pogotowiu, aby się ztąd wyrwać, gdy przyjdzie pora.
Sobek głową kręcił.
— Wyrwać się ztąd niebędzie trudno — odpowiedział. — Nie pilnują się oni tak bardzo, są bezpieczni. Butny pan! butny! dodał cicho bartnik.
Siedli tedy spoczywać, a konie paść się poczęły. Niedługo jednak Masław łowami się zaba-