Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siłę zwierzęcą — nadał wnet większy jeszcze wyraz potęgi i dumy i rzekł bez gniewu.
— Co robić? kto chce głowę ocalić, służyć mi musi! Siły tu niema nikt i nie będzie mieć tylko ja. Jutro wszystko się z niemieckiego, z czeskiego jarzma wykuje — a ja będę panować!
To mówiąc odwrócił się przypatrzeć, jakie wyrazy czyniły wrażenie, twarz jego wykrzywiła się śmiechem dzikim, wymuszonym, fałszywym.
Wszebor milczał spuściwszy głowę, Masław uderzył ręką po mieczu, który wisiał u pasa.
— Pytają się jakiém ja prawem będę panować! — dodał. — Ot prawo moje! Kto ma siłę ten ma panowanie, a kto ma rozum, ten ma siłę — a kto rozumu niema, ten choćby mu siłę dano, to ją straci, tak jak oni!! (Wskazał ręką ku zachodowi). Niedołężne plemię, zniemczałe, trzeba było precz za drzwi wyrzucić, starą swobodę powrócić kmieciom i wiarę dawną. Nam swojém życiem żyć, nie cudzem. Niepotrzebujemy cudzych Bogów ani cudzych panów. Piasty nas sprzedawały cesarzom i papieżom. Z niemieckich matek, poniemczałe rodziły się dzieci — pokurcze.
Kaźmirz, którego matka na mniszkę się zdała, niech u wuja w Kolnie śpiewa w chórze — to jego miejsce, a nie tu nam panować. My nie mnichy.
Mówiąc tak szedł, a coraz na Doliwę spoglądał i rozgrzewał się własnemi wyrazy.