Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwstwem się zabawiać jeden tylko człowiek miał wolność?
Odgadnąć nie było trudno.
Traf więc szczęśliwy czy zły, właśnie w chwili gdy ważył i rozmyślał, niósł Wszeborowi gotowe rozwiązanie.
Uniknąć spotkania było niepodobna, uciekać niebezpiecznie, musiał czoło stawić odważnie.
Tak sobie w duchu rzekł Doliwa.
Konia niewstrzymując podjeżdżał spokojnie, a tymczasem i czółna spojone do brzegu już dobijały i coraz wyraźniéj widać było tych, co się na nich przeprawiali.
Poznał Wszebór Masława, choć im się teraz z owego dworaka, z chłopięcia swawolnego a zuchwałego wielce odmienił. Wyglądał, albo raczéj chciał mieć pańską postać, patrzał tak, jak mu po książęcemu trzeba było. Wszebór i towarzysz jego, nędznie poodziewani, ledwie na siebie oczy zwracali — rozglądał się Masław po okolicy, wzrok wodząc dumny. Obie ręce miał w boki wciśnięte, głowę do góry i nogę jedną na kraju czółna, jakby mu wyskoczyć pilno było.
Mężczyzna był dorodny bardzo i zręczny, choć jak od siekiery wyciosany. Kmieca w nim krew przez powłokę pańską przeglądała. Twarz rumiana, pospolita, zaogniona, oczy maleńkie, bystre, usta czerwone i wydęte, mała bródka rudawa, nic w sobie kniaziowskiego nie miały; ale paro-