Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że wprost do Masława się uda, teraz mu się to niebezpieczném i niełacném zdawało.
— Ej! słuchajcie! — rzekł z cicha do towarzysza Wszebór — czyby nie lepiéj było, lichu nie leźć w oczy, a zdala mu się przypatrzéć! kto tu nas pozna?
— Jak postanowicie, tak będzie — odparł Sobek. — Cóż ja wiem?
— Jak się wam zda? — spytał Doliwa.
Zamiast odpowiedzi, Sobek ręką ku Wiśle ukazał. Stali w miejscu odkrytém, na łące.
Ztąd jak na dłoni widać było niedaleko na rzece związane dwie wielkie łodzie, wiosłami ku brzegowi, na którym stali pędzone.
W łodziach pełno było koni i ludzi.
Zdala poznał Wszebór, iż zbrojni byli i rycerscy. A niepośledni być musieli, bo na nich zbroje jakieś błyszczały, a na głowie jeden z nich miał czub kraśny, na ramionach płaszcz bramowany i oręża dużo lśniącego przy sobie. Za nim stojący chłopak trzymał ptaka na ręku, drugi téż krogulca podlatującego ściągał ku sobie, inny na sznurku psy wiódł.
Twarzy jeszcze rozeznać było trudno.
Mężczyzna z czubem na czapce przodem stał, za nim poniżéj kilku, jakby dwór i służba. Jechali widać nad brzeg Wiślany na łowy z ptaki.
Ktoby to mógł być tam, gdzie swobodnie my-