Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płaci. Pytaj o to Doliwów, jeźli co powiedzieć zechcą, bo mi się widzi, że oni oba zęby ostrzą na owego wyrostka. Mnie to nie w głowie.
— Dzieweczka jak malina! — rzekł Belina.
— Choćby była jak anioł, co ich w kościołach stawią — nie pora o dziewczętach myśleć, gdy na gardło nieprzyjaciel następuje — rzekł Toporczyk.
Rozśmiał się Belina i zamilkł, ale znać mu grzeszna myśl z głowy nie wyleciała, bo gdy Doliwowie, napróżno się nabłądziwszy po dziedzińcach, jeden za drugim powrócili do izby, do nich przystał pytając co były za niewiasty. Ci téż w słowach skąpi, nie wiele mu powiedzieć chcieli. Kolnęło ich to, że już i więcéj ktoś począł myśleć o dziewczęciu.
Tak wśród tych chmur, jak słoneczko jasne, kraśna twarzyczka młodym oczom na pociechę i utrapienie zaświeciła. — Młodość taką jest, że i w największym ucisku, serce jéj bije, głowa marzy. Starzy rozprawiali o obronie, o chlebie, tamtym niebieskie oczy o niczém myśleć nie dawały.
Gospodarskiemu synowi Tomkowi Belinie, który do matki i niewiast przy niéj będących, przystęp miał łatwiejszy, prędzéj się trafić mogło najrzeć, choć zdala piękne dziewczę. Doliwowie o zbliżeniu się do niéj i myśleć nie mogli.
Z południa jakoś, starsza pani Spytkowa, sama wyszła się dowiedzieć o tego, co jéj w podróży