Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widok był piękny choć smutny, gdy co żyło cisnąc się poczęło, mężczyźni i niewiasty, aby się modlić do tego Boga, w którym jednym ratunku nadzieję pokładano.
Cicho się stało w podwórcach, tylko płacz niewiast i westchnienia przerywały milczenie. Było ich tu wiele osieroconych jak Spytkowa i jéj córka, których mężowie, ojcowie i bracia poginęli w walkach, zabłąkali się bez wieści. Większa ich część w białych zasłonach, czepcach i namitkach siedziała, stała, klęczała na uboczu, tak, że twarzy ich dojrzeć nie było można. A że ścisk ludu był wielki, z rozkazu o. Gedeona osobno ustawiona była płeć biała — oddzielnie mężczyźni.
Wszyscy prawie ci zbiegowie, choć jak Lasota, niegdy się do najmajętniejszych liczyli — teraz odzieży całéj nie mieli, stali w porwanych opończach, w siermięgach pożyczanych, w kaftanach zabłoconych, jak kto przyszedł, w łachmanach prawie.
Nad starym Lasotą, który pokaleczony był, a nic prócz porąbanego kaftana i poprutego pancerza nie miał, ulitowawszy się Belina, nazajutrz zrana przyniósł mu szmaty do poobwiązywania ran i opończę dostatnią. Pancerz rzucić musiano w kąt, a kaftan téż krwią pobroczony, na nic się nie zdał. Sobek, który i do tego sprawny był, poobmywał mu i opatrzył rany. Tak samo Tomko Belina przyodział Toporczyka, którego dawna