Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Starszyzna powyznaczana przez Belinę, z kijami chodziła czyniąc porządek i nakazując milczenie. Żadna noc tu nie przeszła, żeby kilku ofiar nie wzięła. I téj téż, ludzi starszych co chorzy byli, dzieci kilkoro umarło.
Krzątano się około pogrzebów, których na gródku nie było gdzie sprawić. Musiano furtę odmykać i ludzie z łopatami szli, niosąc zwłoki do blizkiego lasu, aby je tam pogrzebać. A spieszyć było trzeba i oglądać się, żeby czatująca czerń nie napadła.
To był pierwszy widok, który oczy przybyłych uderzył, gdy zrana wyszli, aby się z wałów rozpatrzyć do koła. Nim z nich zeszli, wołano na mszę świętą w drugie podwórze, gdzie na górnym ganku, codzień rano o. Benedyktyn Gedeon, człowiek wielce świątobliwy, ocalony z Trzemeszeńskiego klasztoru odprawiał ją, aby ducha i męztwa nieszczęśliwym dodawał.
On tu jeden, wśród téj strasznéj powodzi i zniszczenia, gdy wszyscy o miłosierdziu Bożém zwątpili, rozpaczy się poddając — spokojnym umysłem swym odwagę umiał natchnąć i nadzieję. Ażeby ów mnogi lud mógł się modlić w czasie świętéj ofiary — na górnym pomoście ustawiono ołtarz, który zdala widać było. Kto chciał, ten i z drugiego podworca przez wrota szerokie kapłana mógł widzieć i modlić się z nim razem.