Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słychać było szlochania Spytkowéj i gniewne przekleństwa Mszczuja.
Zmęczeni podróżą, posiadali u wrót na kłodach i kamieniach. Miłosierdzia prosić już nikt nie chciał, wszystkich gniew okrutny burzył.
Czas jakiś tak upłynął, a nie można było wiedzieć co się stanie — gdy za wrotami światło się pokazało, stąpanie zbliżyło, drągi i zapory, któremi była zawalona furta, zaczęto hałasując odrzucać.
Nikt się już nie odzywał, ani prosił. Po długiéj i mozolnéj robocie około wrót, z ciężkością się one roztwarły i sam stary Belina, poważny, otyły, silny, wzrostu wielkiego, z długą bladą twarzą mąż, lat średnich ukazał się w nich na mieczu oparty.
— Chodźcie wszyscy — rzekł chmurno — chodźcie, a nie mówcie nic, aż oczyma własnemi ujrzycie co się tu u nas dzieje.
Wstąpiła tedy pierwsza spiesznie Spytkowa, córkę za sobą wiodąc, i ledwie próg przeszedłszy padła na kolana, Bogu i gospodarzowi dziękując, który stał nie ruszywszy głową w myślach pogrążony.
Wszedł potém Lasota, Toporczyk, Doliwowie i słudzy, którzy konie za sobą wiedli. Dwóch pachołków u wrót trzymało smolne pochodnie, gdy w pierwsze podworce wchodzili, a tuż za