Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po nocy z wielkim trudem i niebezpieczeństwem przyszło ją przebywać.
Zostawując za sobą towarzyszów, jakby rozbudzony, ruszył przodem, pierwszy stary Lasota. Czatowano już nań u wrót, bo gdy huknął i nawoływać zaczął. Belina! wnet mu się odezwano.
— Kto i zkąd?
— Ranni, nieszczęśliwi, sieroty, dwie niewiasty i kilku niedobitków, zawołał stary, miłosierdzia waszego prosimy. Ratujcie, kto w Boga wierzy, przytułek dajcie!
Na to pierwsze wołanie, czy się naradzano, czy wahano, długo nie było żadnéj odpowiedzi. Lasota zniecierpliwiony, do samego Beliny odzywać się począł, aby ku niemu wyszedł.
— Belina! stary! bywaj do mnie! na miłosierdzie Boże.
Znów tedy czekano długo, a za ostrokołami szmer tylko i tuptanie słychać było. Aż w górze, na pomoście pokazała się postać jakaś ciemna, mężczyzna w wysokiéj czapce na głowie, z kijem białym w ręku.
— Podwórca i gród nasz, jak nabił pełne, chleba omal mamy. Choćby dusza rada, jak przyjmować! My się tu sami ledwie przekarmić możemy...
— Dajcież nam, choć bez chleba, w spokoju u was głodem pomrzeć raczéj, niżbyśmy w ręce