Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo nikt się téż do niéj nie garnął, obyczaj nasz stary pogański zrażał ją i zniechęcał. Bała się ludzi naszych, wolała z pobożnemi i mądremi obcować, o świętych sprawach słuchać. Rady ich zasięgała, bo jéj zkądindziéj wziąć nie mogła. Nasi na nią koso patrzali.
A! a! — mówił spocząwszy nieco Toporczyk — nie łacno to zrozumieć jak i co się stało z nami. Czujemy tylko, że nas ręka Boża dotknęła, za to żeśmy własnych panów szanować nie umieli. Za to dziś czerń nam karki gniecie!
Gdy tak rozpowiadał, a wszyscy go słuchali ciekawie, po długim i nużącym pochodzie, już w głęboką noc, kazał się naprzód jadącym uciszyć, potém stanąć Sobek, bo się już las przerzedzać zaczynał i zdało się jakby się już zbliżali ku dolinie, wśród któréj stało Olszowe Horodyszcze.
Trochę téż jaśniéj się na niebie zrobiło, bo resztka księżyca weszła była, i choć z za obłoków przyświecała.
Sobek poszedł znowu przodem skradając się, by wypatrzeć, czy do koła gródka, kupy jakie oblegające go, lub strzegące nie stały. Wszyscy więc nieruchomie w gąszczach się zatrzymali, a bartnik przygarbiwszy się popod krzaki wsunął i puścił na zwiady.
W istocie dolina, którą mieli przed sobą była ową Olszową, a wpośród niéj nad rzeczką Olszanką zwaną i moczarami ją otaczającemi, wznosiło