Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludzie zawołają na ratunek, choćby zbója! Aleć lepiéj ginąć, niż u niego łaski żądać!
I wedle obyczaju wieku, Toporczyk kląć i bezcześcić począł Masława, za którym téż nikt się nie ujmował.
— Psa nie wart — przerwał Lasota — toć pewna, a skoro siłę będzie miał, pokłonią mu się ludzie, komu życie miłe!
— Nie doczeka zbój tego! nie doczeka, póki nas choć garść została — począł Bohdaś. Albo nazad nie możemy powołać do nas wnuka Bolesławowego? Uszedł od nas, ale gdy doń ręce wyciągniemy przyjdzie, i panować nam będzie, nie jako ojciec, ale jako dziad, bo mąż rycerski jest, rozumny, bogobojny, do boju i do rady. Czyż nas już do szczętu jak pszczoły wybito?
Choćby garść została, cesarz mu pomoc da, by Czechy zawojowaniem naszéj ziemi nie urosły do zbytku. Iść trzeba — prosić, wołać!
— Toć to syn Ryksy! — szepnął cicho jeden z Doliwów.
— Wiem ci ja — gorąco począł Toporczyk — że królowéj matki nikt u nas nie lubił, — że jéj wszystkie złe przypisywano.
Jam patrzał tam, jam żył. Nie tak było — nie tak! Królowa pani pobożna i rozumna, surowa była dla ludzi, przeto jéj nie lubili — ale sprawiedliwa i miłosierna. Prawili na nią, że naszych nie cierpiała, a niemcy się otaczała, prawda i to,