Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Starsza pani, Wszebora trzymała przy sobie rada, z żalami się przed nim rozwodząc nieskończonemi.
A że macierzy się zalecać musi, kto chce córki dostać, Wszebór sobie rachował, że co straci nie będąc przy Kasi, to odzyska przy pani matce. — I śmiał się z Mszczuja w duchu. Mszczuj i tak był markotny, bo mu Spytkówna często, gdy ją zagadnął, nie odpowiadała.
Dziewczę było płochliwe, skromne, milczące na podziw, jakby w sobie młodości nie czuło. — Żal i boleść może je takiem czyniły. Słowa się nie mógł dopytać Doliwa, a jeźli co szepnęła, to tak prędko i cicho, że pochwycić było trudno.
Za to pani matka mówiła za dwoje. Od téj czego chciał i nie chciał, mógł się Wszebór dowiedzieć. Młodość swoją spędzoną na Rusi, pierwsze swaty, wesele, przybycie do polan, pożycie z małżonkiem, przygody swe i jego, aż do ostatnich wypadków, po kilkakroć mu, coraz co nowego wtrącając, opowiadała Marta Spytkowa.. Mówiąc, płakała i śmiała się czasami, gdy zapomniała o smutku, śmiech się łzami przeplatał, płacz uśmiechem, niekiedy i czarnemi oczyma zagrała, jakby jeszcze młodą była.
Mówiła o sobie, o mężu, o córce, o wielu, co się gotowi byli rozmiłować w niéj, gdyby tylko dozwoliła — o wszystkiém co na pamięć przyszło. Rozpowiadanie to widać było dla niéj potrzebą,