Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnéj, popłoch znowu padł na obozujących, szczególniéj niewiasty lękliwe. Szelest się dał słyszeć między gałęźmi. Mszczuj i Wszebor wnet do koni i oszczepów skoczyli. Zbliżał się chód jakiś i po chwili z gąszczy wysunął się, rozglądając ostrożnie człek o kiju idący, z toporem za pasem i oszczepem. Był to ów wysłaniec Spytkowéj, o którego powrocie zwątpiono.
Zobaczywszy go, rzuciły się zrazu niewiasty ku niemu, ale wpatrzywszy weń baczniéj, wnet się powstrzymały, nie spiesząc z pytaniami.
Szedł on, a raczéj wlókł się, zataczając ze znużenia, z twarzą zbiedzoną i posępną — łatwo było odgadnąć, że złe przynosił wieści.
Zbliżył się rozpatrzywszy ku ognisku, stanął, popatrzał litościwie na panią swą, oparł się na kosturze i milczał długo, oczyma tylko mówił, że go o co pytać nie było. Spytkowa téż badać już nie śmiała, woląc przedłużyć niepewność, niż dostać wiadomość, którą przeczuwała. Stary ów Sobek, choć męzkiego serca człek, popatrzywszy na swe panie, płakać zaczął. Milczenie groźne, jak te co burzę poprzedza, panowało przy ognisku. Lasota się ozwał pierwszy.
— Zginął Spytek? co z waszym grodem się stało?..
Ręką w powietrzu zamachnąwszy, ku ziemi ją spuścił Sobek.