Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ten głos, mowę swoją usłyszawszy niewiasty, choć strwożone jeszcze się tuliły do siebie, znać było, że nabrały otuchy. Starsza się podniosła, wyprostowała dumnie, osłoniła płaszczem, którym była przykrytą, i dosyć śmiało poczęła się Doliwie przyglądać. Młodsza skryła się za nią i instynktem raczéj niż z rozmysłem, chwytała włosy rozsypane, których długie, jasne warkocze, całe jéj ramiona okrywały, jakby płaszczem złocistym.
Mszczuj, choć znał dawniéj na dworze, potém po grodach bywając, wszystkie niemal znaczniejsze rodziny, nie przypominał sobie tych dwu niewiast które — gdyby je był raz widział w życiu, z pamięci wyjść nie mogły. Piękność tylko co rozkwitłego dziewczęcia, tak była zachwycającą, że dość na nią raz spojrzéć było, aby na wieki o niéj pamiętać. Twarz téż starszéj pani, uderzającą była i wdziękami i wyrazem a przybraną powagą. — Zdało się jakby cudzoziemką była, bo i płeć miała śniadszą niż polskie niewiasty i na wierzchniéj wardze czarny puszek porastał. Silna, wzrostu więcéj niż miernego, pulchna i pełna, postawę miała królowéj, i wejrzenie do rozkazywania nawykłe.
Chociaż to spotkanie ich w głębi lasów i przestrach młodszéj dowodziły, że obie były w położeniu rozpaczliwém, same jedne, opuszczone, uciekające zapewne przed tą tłuszczą, która nie sza-