Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uszach, pierścienie na rękach białych wpośród włosów wyglądały.
Mszczuj, który ją pierwszy zobaczył, stanął jak wryty. Piękniejszéj niewiasty nie widział w życiu swojem — zdała mu się królewną, albo duchem zaczarowanym tych borów. Obie niewiasty były jakby skamieniałe, nie słyszały przybywających, nie poruszały się wcale. Domyślał się Mszczuj, że ta która na kolanach dzieweczki spoczywała, uspioną być musiała — a ona nie śmiała ani drgnąć, by jéj snu nie przerywać.
Dopiero gdy konie bliżéj podeszły a parsknęły i tentent się dał słyszéć wyraźniéj, z krzykiem porwała się dzieweczka, budząc uśpioną... Przerażona do obłąkania prawie, nie wiedziała co czynić, bo nie mogła rychło do przytomności przywieść obudzonéj.
Gdy się tamta podniosła, ujrzeli w niej starszą i poważniejszą niewiastę, twarzy jeszcze świeżéj i wdzięcznéj, rysów pięknych, z brwiami i oczyma czarnemi, wyrazu dumnego i pańskiego. Ciemnemi i rozrosłemi łuki brwi w półkola zwieszały się nad powiekami przysłaniającemi źrenice wielkie i ogniste. Patrzała niemi strwożona lecz gniewna razem. Dziewcze daleko mocniéj przelękłe usiłowało chwytając ją i ciągnąc, uprowadzić z sobą; gdy Mszczuj się pokazał i pospieszył zawołać, by się nie lękały niczego.