Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tém Dębiec, który zdala siedząc przysłuchiwał się — zawołał.
— O! miłościwy panie! To jawna rzecz, że z pogany trzyma. Stare Stanice pochowane, z ziemi i lasów dobyto, postawiono znów kamienie i słupy, jak dawniéj bywało. Wszystkie dawne świątki obchodzą o białym dniu. Księdza żadnego nie żywią, a którego gdzie dopadli stracono. Masław mówi, że z księżmi przyszła niewola.
— Zły Masław — przerwał Wszebór — a gdzież i jak się schronić i ratować! W Czechach téż pęta i łyka każdego czekają, na Ruś daleko, a i tam kto wie, jaka byłaby gościna? Błądzić po lasach i z głodu mrzeć, toć lepiéj się od razu obwiesić na gałęzi.
Dogasał ogień przy którym siedzieli, Dębiec kilka głowni zebrawszy, dorzucił i znowu go odżywił.
— Co czynić? co czynić! powtarzali stroskani.
— Masława ja znam ze dworu dobrze — odezwał się Mszczuj po przestanku — zrazu my się drużyli. Człek śmiały do wściekłości, zuchwały do szaleństwa, a roi mu się we łbie panowanie, bo mu za młodu wróżka jakaś przepowiadała, że dojdzie wysoko. I to pewna, że żadnego by z nas nie oszczędził, byle mu się to na co zdało, a co mu z tego przyjdzie, gdy nas pogubi?
Mówili jeszcze, gdy szelest się słyszeć dał w ciemnościach. Nic widać nie było o trzy kroki