Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nieco, opadały ciężko i rozścielały się po ziemi. W powietrzu czuć było zgorzeliznę trupią.
Na ścieżynie wiodącéj do najbliższego cypla lasu, ukazał się jeździec na koniu. Wysunął się zwolna z za gałęzi, stał i patrzał długo — rozsłuchiwał bacznie, nim się daléj posunąć ośmielił.
Oko jego rozglądało się po okolicy, wśród któréj żywéj nie widać było duszy, głosu ni cienia człowieka. Jeździec ów, z ciemną brodą potarganą, lat średnich mężczyzna, był, jakby świeżo wyrwał się z boju, i ocalał z walki — potłuczony cały i krwawy. Pancerz miał poszarpany od ciosów co go ugodziły i na kawały na nim porozcinały. Szmaty jego wisiały zeń, obnażając gdzieniegdzie pokaleczone ciało krwawe. Reszta pogiętego hełmu ledwie się trzymała na głowie bujnym ciemnym włosem okrytéj, strzaskanego miecza głównia wisiała mu u pasa; w ręku miał kawał włóczni złamanéj, w kilku miejscach zbroja i z pod niéj przezierająca odzież jak rdzą brunatną, zaschłą krwią była zbroczona.
Koń pod nim posieczon i poraniony był także, szedł nakuliwając z głową zwieszoną, a gdy mógł stanąć, wnet łeb spuszczał szukając pod nogami wyschłéj trawy, w kałużach wody. Pomimo téj nędzy dzisiejszéj, na wojaku i jego wierzchowcu, znać było dawne lepsze czasy. Twarz biednego, wybladłego zbiega, rysy miała szlachetne i dumne, oko zamglone było smutkiem nie niewieścim, lecz