Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 243.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

padające drzewa, wszystkie czarnym bokiem leżały...
Spojrzeli po sobie starcy i nic nie rzekli, Drahota na trzecią i poślednią wróżbę zbierał kawałki.
Mieszko stojąc z twarzą spokojną, spoglądał na nich z góry.
Po raz ostatni ciśnięte patyki tak jak pierwszym razem, ledwie jednym białym upadły.
— Czarne jutro nasze! czarne! miłościwy panie... — westchnął Drahota.
— Czarne... — wtórował Warga.
— Czarne!.. — chórem szeptali wszyscy — trzeba ofiary Bogom nieść, aby odwrócili gniew i groźbę... Krwi Bogowie pragną!..
— Pójdziemy jéj niemcom utoczyć — odezwał się kneź głośno — ta im smaczniejszą będzie, niż gdybyśmy kozła zarznęli... Niech tylko idą za mną wszyscy, gdzie im wskażę, niech się biją raźno, a mężnie, a wróżba się na wrogów obróci...
To rzekłszy i spojrzawszy naokół po milczących dziadach, dodał.
— Niech każdy sprawia co do niego należy, ja się będę bił, wy obiaty nieście i śpiewajcie... A nauczcie młodych, aby za wodzem szli posłuszni... Tém niemcy silni, że słuchać umieją! tém my słabi, że zgody u nas i posłuchu nie ma... Ale tych i ja nauczę!..