Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 240.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mieszko stał i oczyma mierzył wszystkich, dostrzegł zdala Lubonia, poznawał i innych wróżbitów, których przy grodzie widywał. Po chwili namysłu, zwolna z konia zsiadł, wziął cugle i do oniemiałych zbliżył się z twarzą wcale niegniewną, ze wzrokiem jasnym. Ci, ku którym podchodził, zapomniawszy o odgróżkach, chylili mu się do kolan i pokłony bili.
— Cóż to za wiec u was, gęślarze? — zapytał — i czemuście się to tak głęboko w lasy z nim skryli?.. albo to gajów świętych nie ma przy chramach?
— Miłościwy panie — odezwał się chytrzejszy od innych Warga, nisko się kłaniając — u nas to obyczaj stary, u dębu za urodzaje Bogom dziękować i wróżyć, co zboże da i co zima przyniesie. My tu na tém uroczysku schodzili się co roku...
— A no! wróżcież i śpiewajcie... niech i ja posłucham a popatrzę, a z mądrości się waszéj co nauczę... — rzekł Mieszko spokojnie rozglądając się po starcach.
I słowa te kończąc obejrzał się aby siąść. Kłoda omszona leżała poza kołem wróżbitów, przysiadł na niéj. Milczenie panowało między staremi. Warga, który się tak zręcznie wytłumaczył, szepnął Drahocie.
— Wróżcie...