Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nawet podobni dziadowie wróżbici cześć mu jak głowie swéj oddawali. Słowo jego ważyło wiele.
To téż gdy na wyprawę iść trzeba było z ludem, a wojakom dodać serca, nikogo do wróżenia z ziemi, patyków i ognia nie wołano, tylko jego. Śmiały i silny choć stary, nocami chodził jak we dnie nie obawiając się niczego, ani zwierza, ani człowieka.
Wedle obyczaju swojego Warga wejrzawszy w podwórze, wrota sobie otworzył śmiało, oczyma poszukał kogoś, do kogoby się odezwał i nie postrzegłszy żywéj duszy, prosto kroczył ku dworowi. Tu znalazł Lubonia jak odrętwiałego na ławie.
— Co tobie stary? — zawołał — choroba?
Gospodarz głowę podniósł, popatrzył oczyma obłąkanemi i nic nie odpowiadając, podparł się znowu na dłoni. U drzwi Warga kij postawił, sakwy zrzucił na ławę i postąpił bliżéj do niego, biorąc go za ramię.
— Co tobie stary? mów!
— Nie mogę mówić! — szepnął Luboń.
Bystre oczy długo w niego wlepiając gęślarz, głową potrząsał, nareszcie na ławie naprzeciw niego przysiadł.
— Powiesz ty mi, co tobie jest? — mruknął.
W tém Dobrogniewa wyszła z kądzielą z komory.
Co wam? co się w waszym domu stało?..