Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tych myślach zbliżył się do Krasnéj-góry, i już widział dwór zdaleka, a serce mu biło niespokojnie gdy wracając konno z pola nadjechał Jarmierz, witając go serdecznie.
— Pan nasz ucieszy się wam wielce — rzekł — bo niecierpliwie czeka powrotu...
— Jam téż spieszył jak mógł, alem był pod rozkazami. Zdrowi wszyscy? — spytał Włast.
— Dobrogniewa zaniemogła trochę, przecie się włóczy o kiju.
Luboń dla was już Mładę zaswatał, ani dnia wam nie da spocząć i jechać będziecie musieli z nim a do wesela się gotować.
Włast zbladł i zadrżał, nieodpowiadając nic, jechał daléj. Ani na chwilę nie zawahał się nad tém, co miał począć. Jeśliby go ojciec przymuszać chciał, postanowił paść mu do kolan, wyznać wszystko i znieść cokolwiekby go spotkać mogło.
Rozmawiając zbliżyli się ku dworowi, a tentent koni wywołał sługi, które o nadjeżdżającym wnet w domu oznajmiły...
Pierwsza wybiegła Hoża na spotkanie, za nią szedł stary Luboń z brwią namarszczoną. Na widok syna rozchmurzył się wnet. Gdy ten mu do nóg przypadł, uderzył go ręką po ramieniu i zamruczał.
— Przecie kneź się ulitował nademną[1] — Gdzieście byli? Jeździłem do grodu, mówiono mi, że kneź wziął was z sobą? Czy polował na wilków.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak kropki lub następny wyraz (Gdzieście) winien być małą literą.