Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tymczasem stał spokojnie nad trupem, oglądając się, czy drugiego napastnika nie zobaczy.
Gdy ogień błysnął, a służba w pierwospy zbudzona nadbiegła, strach ogarnął wszystkich, słowa nikt nie śmiał rzec...
Mieszko skinął na ludzi, aby trupa ściągnęli i z góry go rzucili do rzeki. Stało się w jednéj chwili jak przykazał, nikt pytać nie śmiał ani spojrzeć panu w zagniewane oczy. Posłano szukać Wojsława, lecz nigdzie go nie znaleziono... Ucieczka sama o winie świadczyła.
Gdy Stogniewa ciało z hałasem toczyło się po skałach, Mieszko ognia kazawszy naniecić, słowa nie mówiąc legł nazad na posłanie, sparł się na ręku i drzymać począł. Ludzie przerażeni wrócili na miejsca swoje. Tak doczekano ranka.
O świcie dowództwo nad ludźmi objął Dobrosław, siedli wszyscy na konie i w milczeniu jechali w dalszą drogę ku domowi.
Z pocztu kneziowskiego nikt o Stogniewie wspomnieć nie śmiał, a wjeżdżając na gród nad Cybiną, towarzysze pańscy na pytania odpowiadali milczeniem.