Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podano miód stary i wesołość się wzięła taka, że nawet smutny kneź Bolko rozruszał się i oczy mu zapałały wesoło. Na całym grodzie téjże godziny wiedziano, że Dubrawka kneziowi polańskiemu przyrzeczona. Śpiewy, uczta, okrzyki rozległy się na Hradszynie, a z niego popłynęły na miasto.
Wśród téj wesołości i zajęcia nikt nie dostrzegł, co się działo z gromadką ludzi przybyłych z Mieszkiem, nikt nie widział, jak wszyscy oni niemal posmutnieli i pomięszani stali na boku, jakby zawstydzeni czy strwożeni. Stogniew, najzręczniejszy z nich, najlepiéj w sobie ukryć umiał co czuł, ale w nim się poganina starego krew zburzyła cała i musiał na chwilę wynijść z izby, aby ochłonąć z gniewu. Za nim pociągnął Wojsław koniuszy książęcy, druh jego i jednéj z nim myśli człek. Oba wybiegli niepostrzeżeni w podwórce i spojrzawszy w oczy, ręce tylko sobie podali milczący.
— Jam się tego spodziewał — zawołał Stogniew odwodząc Wojsława na stronę — jam jechał tu wiedząc co nas czeka... ale... wiem téż, co jego czeka... — dodał pięść ściskając.
— Gdy te Dobrosławy i Własty zaczęły nam się kręcić u dworu, czułem, co z niemi idzie... niewola niemiecka... Bóg niemiecki...
Rozśmiał się Stogniew.
— Niedoczekanie ich — rzekł — wracajmy...