Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otoczony mnogim dworem, zszedł stary kneź w podwórzec zamkowy.
Ale tu jeszcze dobrą chwilę stać musieli, nim we wrotach ukazał się na siwym koniu jadący Mieszko. Ujrzawszy gospodarza i orszak jego, wnet z konia skoczył przybywający i stała się w nim zmiana, na którą ci co go znali, patrzyli ze zdumieniem, nie sądząc by do niéj był zdolnym.
Dumny kneź, stał się na widok Bolesława, niemal pokornym, z uśmiechniętą i łagodną twarzą przybliżył się ku niemu i pochylił nizko głowę, kołpak zdejmując.
— Sąsiad do sąsiada, pobratym do pobratymca — rzekł — przybywam do was, miłościwy panie z braterstwem i pokojem.
— A ja wam jako bratu rad jestem! — zawołał Bolko obejmując za szyję.
W téj chwili, wśród tego uścisku — Mieszko mimowolnie wspomniał brata Wacława i kneź sam drgnął przypomniawszy dzień Kuźmy i Damjana. Po chwili milczenia wskazał na syna.
— Dziecko to moje, bądźcie mu téż druhem, ozwał się głosem cichym. Nie rzekłszy więcéj, pod ręce się wziąwszy, weszli do obszernego gmachu murowanego, który Mieszkowi nawykłemu do drewnianych dworów, wydał się okazałym nad miarę i prawdziwie królewskim.
Inaczéj téż wyglądały budowy na Hradszynie, niż u Polan na ich grodach. Tu już prawie zu-