Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwolna drapiąc się po przykréj i stroméj drodze na górę, orszak Mieszków zbliżał się ku wałom opasującym gród Bolesława.
Zdala już widać tu było inny kraj i obyczaj, większą potęgę i umiejętność, przyniesioną z zachodu. Kamienne ściany otaczały do koła warownię, po nad niemi widać było dachy malowane, a wyżéj nad nie sterczał krzyż wielki, na kościele św. Wita, którego widok przejął znowu Mieszka trwogą i niepokojem.
Był tu pod panowaniem krzyża. Nad głowy wszystkich, nad dwór książęcy, nad góry i lasy, w obłoki wzniesiony królował ten znak tajemniczy, który już całym prawie władał światem i jednoczył świat cały.
Wlepiwszy weń oczy jechał Mieszko. Nie trwożyło go tu nic, oprócz tego wysoko wyniesionego krzyża, któremu królowie i kneziowie co żyło podlegało — krzyż ten już stał nad polańską granicą — uznać tego Boga poganinowi, zdało się przejściem ze swobody i bezkarności do niewoli i posłuszeństwa. Wydał mu się nieprzyjacielem ten znak wysoko, dumnie świecący ostatniemi zachodzącego słońca promieniami na niebiosach.
Dobrosław pospieszywszy przodem, znacznie prędzéj stanął na zamku w Hradszynie, opowiedział się u bramy, poznany został i wpuszczony, a starszy od dworu Bolesława, poprowadził go do knezia.