Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokojącemi, Mieszko przybył aż pod Bolesławową Pragę.
Dobrosław, jakby odgadując myśli jego, dodawał mu ducha, ręczył i zapewniał o gościnném przyjęciu.
Kneź słuchał i milczał.
Komornicy przynosili mu właśnie bogate ubranie i płaszcz czerwony złotem szyty, który miał wdziać na siebie, Włast podawał kołpak, drugi miecz przypasywał, gdy zdala nadbiegł Stogniew z twarzą dziwnie rozpromienioną i wesołą.
— Miłościwy panie — zawołał — zanim na hrad pana Bolesławowy przybędziemy, zaprawdę warto się przyjrzeć tutejszym niewiastom — ja się im już niepostrzeżony tu przypatrywałem! Krasne stworzenia! oto tu, nieopodal nad rzeką, przybiło ich kilkanaście czółnami, czy dla kąpieli, czy dla zabawy. Usadowiły się na łące w gaju i śmieją się, pląsają a śpiewają i pieśni zawodzą. Muszą być chyba z pańskiego dworu, bo pięknie strojne i wyglądają jak królewny.
To mówiąc na zarośla ukazywał.
A chociaż mówił dosyć cicho, komornicy pańscy coś o dziewczętach posłyszeć musieli i kilku z nich zaraz biedz poczęło w stronę ukazaną — ale Stogniew pogroził im, wstrzymał i cofnął, aby nie spłoszyli pierzchliwych.
Mieszko porwał się spiesznie i począł iść za