Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cybiną, nie wiedział dokąd jadą i po co. Domyślał się może bystrzejszy Stogniew z tego, co wieźli z sobą, że nie na wojnę się wyprawili. Prowadzeni przez Dobrosława drogami mu znajomemi, na pozór bez żadnego drogi śladu, górami i lasami gęstemi, przedzierali się podróżni, idąc za biegiem Łaby i Wełtawy, aż do stolicy czeskiéj, do Pragi. Zręcznie musieli unikać i wymijać gródki nad rzekami, osady w parowach i kupki włóczących się za łupieżą Serbów, niemców i różnych rabusiów zbrojnych. Ale w tém przedzieraniu się cichém, do którego wdrożeni byli, na męztwie i przebiegłości nie zbywało ludziom Mieszkowym. Dobrze zbrojni, silni, byliby się i dwakroć większéj nie ulękli gromady. Na czeską ziemię wszedłszy już śmieléj posuwać się mogli, bo Dobrosław miał słowo książęce... Bolko Luty wiedział o odwiedzinach Mieszka i rad mu był bardzo, różne rachuby wiązały się z tém zbliżeniem dwu kneziów sąsiadujących z sobą. Polański pan i czeski oba pono liczyli na siebie; obu się marzyło może, Bolkowi szczególniéj, który potężniejszym się czuł i o cesarstwo opierał, że pobratyma hołdownikiem, podległym sobie uczynić potrafi.
Zwycięztwo nad Ugrami odniesione wzbijało Bolka w dumę, a podległość cesarstwu czasowa nie upokarzała. Z téj mógł się on wyzwolić, kiedy chciał, a do tego wszak i Mieszko mógł mu być pomocnym.