Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podróżni przybyli z dalekiego znać kraju, konie mieli zdrożone i suknie pyłem okryte. Niektórzy ocierali pot z czoła i zsiadali z wierzchowców, aby się po męczącéj wyprostować jeździe.
Wybrano na to ustronny, cienisty kąt nad rzeką, aby ludzie i konie przed wjazdem do obcego miasta, oczyszczone i przybrane, lepiéj wydać się mogły.
Orszak, mimo że ucierpiał w podróży, okazale się wydawał, składająca go młodzież była urodziwa i silna, konie piękne i pokaźne, opony na nich z sukna cienkiego, broń jednakowa u wszystkich doborna i droga. Sama liczba ludzi towarzyszących panu, który właśnie pod drzewem spoczywał, mówiła o jego znaczeniu, kneziem po drodze mianowali go i ci co go nie znali, czołem mu bijąc nizko.
Z juk na luźnych koniach zdejmowano właśnie co było potrzeba włożyć na konie i ludzi, aby nie ladajako się pokazać u obcych.
Tymczasem gromadka wojaków wesoło się rozpierzchła po okolicy, szukając cienia, pragnąc wody.
Orszak ten stojący chwilowo obozem pod Pragą należał do Mieszka, Ziemomysłowego syna.
Widać było w pośród niego Dobrosława, Wiotkiego, Własta syna Lubonia i starego jeńca O. Gabriela, którzy razem na uboczu się trzymali. Oprócz nich nikt, gdy wyjeżdżali z grodu nad