Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cząc przysłuchiwała się także, ale z twarzą posępną. Wolałaby była mieć na oku wnuka, zwłaszcza że podejrzenia jéj co do chrześciaństwa nabrały teraz większéj jeszcze wagi. Po odjeździe Własta, stara potajemnie rozwiązała zostawione przez niego sakwy i znalazła w nich kielich srebrny, patynę, ampułki, wyszywane przybory do odprawiania mszy św. służące, co wszystko za czarodziejskie jakieś narzędzia chrześciańskich wieszczków mając, wnuka już zgubionym sądziła. Ona jak Luboń nie widzieli innego ratunku, tylko ożenienie go i trzymanie na oku. Pobyt na dworze nie był im na rękę. Gdy oprócz innych rzeczy Włast i swojego zostawionego węzełka zażądał, stara wydała go wprawdzie mrucząc, ale zasępiła się więcéj jeszcze.
Tymczasem dobywano szaty i uzbrojenie, wyprowadzono innego konia i Jarmierz się krzątał pilno około wyprawy syna pańskiego. Luboń napróżno dopytywał, dokąd jechali i na jak długo, i nie zdziwił się, gdy syn mu odpowiedzieć nie umiał, gdyż nie było w obyczaju knezia, naprzód oznajmywać o sobie. Stary ojciec tém się pocieszał, że wyprawa cel musiała mieć wojenny i że syn się zaprawi do oręża.
Zciemniało już nieco, gdy się przygotowania skończyły i na koniu objuczonym, Włast, pożegnawszy swoich, nazad ku Cybinie wyruszył. W pierwszéj swéj jeździe z Poznania miał za