Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sem męzkim, rzuciła pytanie, czy go bardzo niemcy męczyli.
— Miłościwa kniehini — odpowiedział Włast — żadna niewola rozkoszą nie jest, lecz i między niemi są ludzie litościwi.
Górka potrząsnęła głową...
— Daleko was pędzili? — zapytała.
Włast tedy rozpowiadać zaczął, jako był na dworze cesarskim, a z nim w téj ziemi, która nie zna zimy, i w któréj cuda prawie widzieć można, tak piękną jest i ludną.
Wspomnienie o cesarzu, o tych krajach oddalonych, o cudach żywo dopiero zajmować zaczęło kniehinię i pytała już, a przysłuchiwała się bacznie. Opowiadanie, którego Srokicha téż słuchała bardzo chciwie, byłoby długo może trwało, gdyby hałas w podwórzu nie zwiastował gościa nowego. Nim stara rozmyśliła co z Włastem uczyni, wparł się już Sydbór do siostry... otworzył drzwi, i przypadłszy do niéj bił jéj czołem, całując kraj szaty, śmiejąc się i ryhocząc, że ją mógł widzieć.
Górka mu rękę swą białą położyła na ramieniu, i uśmiechnęła się nie jak bratu, ale jak słudze, pytając kędy bywał, i z czém powracał.
— Miłościwa Kniehini — bełkotał dziki wojak, ciągle się śmiejąc i patrząc jéj w oczy — byłem daleko, wpadłem aż do niemieckich wsi w granicy, dwie ich spaliłem, niewolnikam na-