Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z okien na podwórze wychodzących, kilka głów wyjrzało, przypatrując się oczekującemu i znikło... przypatrywała mu się i hodowana sarenka, to przybliżając, to uchodząc, a nad głowami ptaszki szczebiotały.
Po dosyć długiém oczekiwaniu, ukazała się wreście Srokicha, i dała znać Włastowi, by szedł za nią.
W trzeciéj izbie z oknami zwróconemi na podwórze, przeszedłszy dwie puste pełne niewieściego sprzętu, znalazł Włast Górkę.
Stała spodziewając się go, w pośrodku komory, całéj przystrojonéj w kwiaty i kobierce; z rękami na piersiach założonemi, w postawie prawie męzkiéj, piękna, ale surowéj twarzy kniehini.
Była tak podobną do Mieszka, iżby ją za siostrę jego wszędzie poznać było można. Piękniejszą była nie inną, ten sam rozum i zadumanie miała w twarzy i dumę tę samą.
Ubrana w suknie krasne, z wianuszkiem na głowie, którego dziewice nigdy naówczas nie zrzucały — oczyma bystremi od wnijścia zaraz zmierzyła Własta ciekawie...
Stara sama jéj do kolan przypadłszy, jemu téż paść do nóg pani kazała, co Włast dopełnić musiał. Nim on otworzył usta, Srokicha za niego mówiła już o dwunastoletniéj niewoli jego, skarżąc, że tak ona go znękała i wysuszyła. Kniehini stała długo milcząca... patrzała, i nierychło dopiero gło-